Rozmowa między Joanną Dębską, psychologiem, psychoterapeutą a panią Kingą na temat jej doświadczeń związanych z własną psychoterapią.
Joanna Dębska : Co sprawiło, że zaczęła pani poszukiwać psychoterapii? Co zmieniła psychoterapiaPani Kinga : Sama do końca nie wiedziałam o co chodzi, czy w sumie jest coś nie tak czy tak po prostu wygląda życie. Czułam, że jestem znudzona, nic mnie nie cieszy, ciężko mi się na czymkolwiek skupić. Jak mam wolny czas to nie umiem się za nic zabrać. Myślałam, że po prostu nie mam pracy i to dlatego. Chciałam, żeby ktoś się mną zajął, zorganizował mi czas, ale wiedziałam, że nie mogę tego od innych wymagać, że ,mają swoje zajęcia. |
Poszłam do psychiatry, przepisała mi leki przeciwdepresyjne. Na trochę pomogło, ale potem znów było to samo, plus miały skutki uboczne – zupełnie straciłam ochotę na seks, a to pogłębiało moje złe samopoczucie. Psychiatra zaproponowała psychoterapię, a koleżanka poleciła mi specjaliste i tak trafiłam do terapii.
J: Jakie wrażenie Pani odniosła po pierwszych spotkaniach?
K: Miałam nadzieję, że mi to pomoże, czułam się naprawdę źle i chciałam się już tak nie czuć. Było mi obojętne czy rzeczywiście mam powody żeby tam iść czy po prostu nie mam pracy to się źle czuję, bo nie mam co ze sobą zrobić. Ale byłam tuż po studiach, nikt nie dostaje pracy od ręki więc może samo się to zmieni? Na początku byłam nieco skrępowana, trudno było mi wyrażać, to co myślę. Chyba starałam się dobrze wypaść. Byłam też zniecierpliwiona, chciałam jak najszybszych efektów, zamiast skupić się na tym o czym rozmawiamy. Dopiero z czasem przyszło to, że po każdej sesji miałam nad czym się zastanowić, każda w zasadzie coś wnosiła do moich rozmyślań, do mojego samopoczucia. Na początku byłam zniecierpliwiona opowiadaniem swojego życia z czego nic nie wynikało, ale rozumiałam, że terapeuta musi mnie poznać, musi znać moją historię, żeby ze mną pracować i żeby mi pomóc. Ale i tak to irytowało.
J: Dobrze się Pani czuła w gabinecie?
K: Na początku nie. Czemu mam obcemu facetowi opowiadać o sobie? Co on o mnie pomyśli? Z czasem było znacznie lepiej, miałam poczucie, ze mój terapeuta mnie akceptuje, a nawet ze jest dla mnie lepszy niż ja sama dla siebie, tzn. że traktuje mnie łagodniej, niż ja bym siebie potraktowała. Nie krytykował mnie tak jak ja siebie, tylko skłaniał do tego, żeby się nad czymś zastanowić a nie odrzucać jakąś ważną część siebie. Zamiast się karać za to co zrobiłam, lepiej jest się zastanowić czemu to zrobiłam, bo najwidoczniej do czegoś było mi to potrzebne, z czegoś wynikło. To jest coś, co we mnie zostało, nawet jak mam chwile, w których jestem na siebie zła to staram się pomyśleć nad tym czego było mi potrzeba skoro tak zrobiłam. Ale na początku czułam się dość spięta, zamiast wykorzystać to, ze ktoś chce mi pomóc, to zastanawiałam się czy dobrze wypadam czy nie i jak to powiedzieć, żeby dobrze zabrzmiało.
J: A jak było później? Poczuła się Pani lepiej?
K: Lubiłam chodzić na sesje. Miałam poczucie, że dużo mi dają, chociaż było różnie. Czasem czułam się zmęczona odpowiadaniem na pytania nad którymi nigdy się nie zastawiałam, bo nie miałam ochoty. Szybko się zorientowałam jednak, że to są ważne pytania. I dlatego terapeuta mi je zadaje, bo ja tego nigdy nie zrobiłam. Żyłam według jakiś przekonań, przeświadczeń, które były kompletnie bezsensu, a które sprawiały, ze żyło mi się po prostu źle. Ale ja nie wiedziałam skąd to „źle” jest. Przecież nic się nie dzieje. Dopiero w terapii, nawet nie tyle się dowiedziałam, co poczułam, skąd to się wszystko wzięło. Jak bardzo duży wpływ na nas mają różne przekazy jakie dostajemy w czasie dzieciństwa, nawet te nie wprost. A potem człowiek żyje dalej według tych przekonań. Nie jest taki jaki naprawdę jest tylko taki jak wydaje mu się, że jest.
J: Zawsze się pani podobało na sesjach?
K: Nie! Czasami też byłam wkurzona na terapeutę, ze pyta mnie w kółko o to samo albo zadaje głupie pytania albo że odwołał sesję, bo jest chory. Nie zawsze było super, nie zawsze było sympatycznie, po roku czy dwóch widywania się z kimś co tydzień różne rzeczy się pojawiają. Jak też miałam poczucie, ze już się znamy, to łatwiej było mi wyrazić to co myślę. Wtedy też się poczułam mniej spięta czy skrępowana niż na początku. Czasami też nie chciało mi się jeździć na drugi koniec miasta po to, żeby sobie pogadać przez 45 minut, ale zawsze koniec końców uznawałam, że to jest jednak potrzebne i ważne i trzeba doprowadzić to do końca, przecież chodzi o to jak mi się żyje a nie o jakąś pierdołę. To przecież kluczowe dla mojego życia jak będę się w nim czuła. Ale przez cały czas wierzyłam, ze mi to pomoże, jakbym nie wierzyła, ze terapia pomaga, to bym pewnie nie przeszła całej, bo trudności by mnie „wyeliminowały”, odpuściłabym.
J: Często osoby stresują się tym jak wygląda taka terapia. Czy mogłaby Pani opowiedzieć ze swojej perspektywy jak to wyglądało? Jak wyglądała praca w czasie psychoterapii, jak wyglądały sesje?
Wszystko w zasadzie odbywało się na zasadzie rozmowy. Przychodziłam, terapeuta pytał co u mnie, jak moje samopoczucie i zaczynałam opowiadać. Czasem nie miałam ochoty mówić, miałam jakąś blokadę przed mówieniem, to wtedy rozmawialiśmy o tym czemu nie chcę mówić. No i tyle w sumie, cóż więcej?
J: Co Pani w takim razie dała psychoterapia? Coś się zmieniło w Pani życiu?
K: Pozbyłam się tego samopoczucia, które mnie gnębiło, zaczęłam czuć się znacznie pewniej wśród ludzi. Zaczęłam wiedzieć świat jakby…może to głupio zabrzmi, ale jakby był przyjaźniejszy, mniej zimny i nieprzyjemny. Zauważyłam, że inni ludzie nie są pewniejsi siebie niż ja, czasami byli bardziej wystraszeni ode mnie. To jest zmiana trudna do opisania, bo przecież problemy nie zniknęły, chyba tylko to się zmieniło, że ja zaczęłam na nie inaczej patrzeć. Życie nie stało się łatwiejsze, stało się jakby lżejsze, tzn przestało być ciężarem, a zaczęło być fajne, mimo swoich uciążliwości. Cieszy mnie to, ze potrafię zadbać o swoje sprawy bez bania się drugiej osoby. Mogę odmówić czegoś i to jest w porządku, mogę robić to na co mam ochotę i nie robić tego na co nie mam. Nawet przestałam się bać jeździć autem, wcale nie mam już poczucia, ze jestem „babą za kółkiem” i jeżdżę teraz zacznie pewniej i lepiej i lubię jeździć. Mam poczucie, że teraz korzystam ze swoich możliwości, ze swoich talentów, z relacji z ludźmi, które nie są już dla mnie uciążliwe tylko są przyjemne. Rozmawiam z kimś i to jest fajne a nie stresujące. Teraz już nie jest tak, że ze strachu z czegoś rezygnuję ani tak, ze nie rezygnuję ale muszę ten strach pokonywać i przełamywać na siłę, co było męczące. Teraz po prostu to robię i tyle.
J: Inni też zauważyli zmianę?
Czy ja wiem? Pod wpływem terapii też zmieniłam swoje otoczenie, część osób, z którymi się zadawałam wcześniej, a która wprawiała mnie w jeszcze większe kompleksy przestała być dla mnie atrakcyjna. Zaczęłam zadawać z ludźmi przy których czułam się fajna. Ciężko powiedzieć czy inni też to zobaczyli.
J: Czyli zmieniła Pani też swój stosunek do siebie samej, polubiła się Pani.
Myślę też, ze zaczęłam się sobie bardziej podobać, nawet z wyglądu stałam się dla siebie atrakcyjniejsza, przestałam zazdrościć innym, terapia mnie nauczyła, żeby nie patrzeć na innych, nie porównywać się tylko patrzeć na siebie, zajmować się sobą. Mój terapeuta zawsze mówił, że jak będziemy zaglądać w cudzy talerz, to nigdy nie najemy się ze swojego. I to prawda. Te wszystkie rzeczy zmieniły się jakby same, nie „trenowaliśmy” z terapeutą jak czuć się pewnie za kierownicą ani jak pozbyć się znajomych, którzy mnie deprecjonują (śmiech) To wszystko to tak jakby skutek uboczny odkrywania różnych rzeczy w sobie, rozwałkowywania przeszłych doświadczeń, często bardzo odległych, z dzieciństwa. Też ciągłego analizowania tego czy mojego terapeutę traktuję jako kogoś miłego czy jako kogoś kto chce się mnie pozbyć z terapii i ma mnie dosyć,bo tak trochę na początku go odbierałam. I tego też się nauczyłam, że nigdy nie wiem co ktoś ma w głowie i to że jest nie miły nie koniecznie znaczy, ze to ze mną coś nie tak. Może po prostu to on ma smutne życie to i jest nie miły i wcale nie chodzi o mnie.
Comments are closed